Mieszkanie Justyny jest przykładem domowego gniazda w procesie przeorganizowywania po wymianie pokoleniowej. Dzieci dorosły, wyprowadziły się z domu, pojawiła się przestrzeń na własne potrzeby i pomysły aranżacyjne. O ile z urządzeniem swojej wymarzonej sypialni większego problemu nie było, o tyle z przestrzeniami od zawsze wspólnymi, których funkcja w zasadzie się nie zmieniła, już tak łatwo nie było. Dostrzegłem to od wejścia. Gdzieniegdzie jakieś próby stylistycznego upgrade’u, które niestety giną wchłonięte przez ścienną magmę podniszczonych już niskobudżetowych rozwiązań z poprzednich dziesięcioleci. Najbardziej reprezentacyjnym miejscem jest z reguły salon, takie też były i są ambicje naszej bohaterki, dlatego bez większych dylematów postawiłem na remont tego właśnie pomieszczenia. Ustaliliśmy priorytety dotyczące tej przestrzeni i na całe szczęście funkcję przechowywania mogliśmy sprowadzić do minimum, czyli rattanowy grzmot ze ściany wejściowej mógł zniknąć!…
Czy ja już kiedyś pisałem, że w bloczkach peerelowskich zawsze jest problem z elektryką?!… Przeoraliśmy ściany pod kątem nowych punktów elektrycznych tak, by przede wszystkim zmienić punkty świetlne, gdyż podczas zwiedzania mieszkania, trzy razy zahaczyłem daszkiem o żyrandol. Światła w zwisie centralnym nie potrzebujemy, przyda się natomiast nad stołem jadalnianym, który był i być musi. Jako, że włącznik dwufunkcyjny, drugą linię pociągnęliśmy pod prawą od wejścia ścianę, z której wykończeniem wiązałem pewne plany. W tej samej linii dodaliśmy na owej ścianie dwa gniazdka by po obu stronach planowanej na środku sofy można było wpiąć się z lampką, podładować laptopa lub telefon. Po zdarciu okrutnie opornych tapet, zaklejenia bruzd, wyrównaniu i zagruntowaniu, całość pomalowaliśmy na biel złamaną. Całość oprócz prawej ściany…
Po materiał do wykończenia ściany reprezentacyjnej pojechaliśmy do zaprzyjaźnionego Długa Showroom, tam czekały już na nas próbki bardzo atrakcyjnych betonowych płytek imitujących surową cegłę, w kilku odcieniach. Wybraliśmy jasną szarość, której zadaniem było nie tylko wybić się fakturą, ale i skomunikować się z szarą poświatą złamanej bieli ścian pozostałych. Załadowani po brzegi auta, zajechaliśmy na lokację, ku wątpliwej uciesze naszej ekipy, która to wszystko wnieść z buta musiała na 3 piętro. Płytki, zaprawa klejowa i fuga, z którą jak się później okazało, było najwięcej zabawy. Zwoziliśmy na raty meble, oświetlenie, elementy dekoracyjne i z coraz większym przerażeniem obserwowaliśmy jak wobec czasu, który ucieka nam jak dziki zając, kolejne linie cegieł przybywają ospale jak mój żółw Maciej, którego wyprowadzając się zostawiłem mamie. W przeciwieństwie do zająca, czas się na marchewkę nie zatrzyma, trzeba więc nam było żółwia popchnąć wszelkimi rękoma dostępnymi na planie. W odcinku za wiele fugowania nie zobaczycie, gdyż nawet operator ruszył na ratunek!
Mamy to! Ściana ceglana gotowa… Czym prędzej wzięliśmy się za składanie i ustawianie mebli, a chłopaki za zwisy świecące. Stół sosnowy szybko pomalowaliśmy tak, by i do szarości i do zastanych krzeseł pasował. Centralnie pod wyznaczonym zwisem postawiliśmy i lekko pod kątem ustawiliśmy go tak, by zdynamizować kompozycję i ułatwić przejście do tzw. „kanciapy dziecięcej”. Dwa łamańce zawisły przy cegłach. Punkty ustawione zostały symetrycznie, ale już same lampy różne (choć z tej samej kolekcji), i na różne sposoby „łamane”. Sofę rozległą pod lampy owe siup, i w zasadzie ten kadr mamy już gotowy! Na pozostałe ściany wkroczyły: komoda, stolik telewizyjny, trzy kwadratowe szafki wiszące, w tym jedna jako tajny barek przy stole, pod parapetem, plus stara skrzynia bohaterki stylizowana marynistycznym podmuchem bieli przypieczętowanej z szablonu odmalowaną, chabrową kotwicą, którą wystarczyło odwrócić do ściany… Do tego plejada strasznych masek, z którymi bohaterka wbrew wszelkim insynuacjom rozstać się nie chciała, jaszczurka (rzecz jasna), lusterko i zupełnie nowa grafika balonikowa! A ściana okienna… ta w całości wypełniona została intensywnymi, kolorowymi zasłonami, które dzięki Dekorii i ich ofercie personalizowanych pokrowców na wszelakie sofy i fotele, udało się ładnie połączyć niebieskościami z naszą sofą.
Wystarczyło tylko dywan i stoliczek kawowy nań postawić i mielibyśmy finał, gdyby nie… podłoga. Danielu (nasz porządkowy), raz jeszcze przepraszam! Łudziłem się, że ten dywan zgubi powycierany i poodpryskiwany lakier na deskach sosnowych, ale niestety wyglądało to źle… Czasu nie mieliśmy, ale i zostawić tego nie mogłem, szlifierka taśmowa w garść i lecimy! Daniel rwąc włosy z głowy jedną ręką, drugą trzymał rurę od odkurzacza próbując radować porządek, który właśnie skończył robić, a ja na zmianę z dzielnym Mattem koordynatorem targaliśmy szlifierką stary lakier. Godzinka nam zeszła i mieliśmy podłogę jak marzenie! Bardzo świeżo i rustykalne zarazem (impregnację z założenia musieliśmy powierzyć gospodarzom). Dywan hop, stoliczek siup i wołamy bohaterów!
Różnych reakcji byłem światkiem, ale jak mi Justyna, przez ramię swojego partnera parsknęła chichotem szczęścia, to przez chwilę nie wiedziałem, czy jest dobrze, czy niekoniecznie, ale po chwili wszystko już było jasne… Szczęście moich bohaterów, jest moim szczęściem! ❤️
Do następnego!
Tom