11

Remont w 48H - [S06,E01], czyli salon po babci

Tytułem wstępu… Jako, że dostaję wiele próśb na moim fanpage FB, by szerzej opisywać etapy i przedmiot naszych zmagań w poszczególnych odcinkach Remontu w 48H, a blog wydaje się być idealną formułą dla tego typu treści, z sezonem 6 tu właśnie znajdziecie podsumowania poszczególnych odcinków. Postaram się w miarę rzetelnie opisać co, jak i dlaczego oraz przytaczać miejsca, które odwiedzałem w poszukiwaniu akcesoriów i inspiracji do danych aranżacji. Jak już uporamy się z bieżącym sezonem, radośnie dokonam retrospekcji sezonów minionych.

Zatem, lecimy! Odcinek 1…

Ze zgłoszenia wynikało, że nasza bohatekra Karolina z wielkim sentymentem podchodzi do mieszkania odziedziczonego po babci, ale potrzebuje powiewu świeżości. Jest żywiołowa i ma swoje ambicje stylistyczne, którym dała już upust w kuchni i sypialni, co ochoczo sprawdziłem, pełen szczerego uznania dla jej świadomości stylistycznej. Czuć, że najbliżej jej do stylistyki pin-up’owej. Miętowa kuchnia z białymi kafelkami i czarną farbą tablicową nad białą lamperią boazeryjną. Do tego mnóstwo akcesoriów kuchennych i gadżetów po babci, które idealnie dopełniają klimatu. W sypialni podobnie, duże, białe, metalowe łóżko w stylu romantycznym, prosta biała skrzynia z imponującą wystawką okularów słonecznych (widać lubi słońce…). Szafa typu „wnękowe classico” przełomu wieków, pomalowana również na biało i duże stojące lustro „z historią”, czyli pęknięte… Cóż tam po mnie… Kiedy z całą ekipą filmowo-remontową rozpoczęliśmy zdjęcia do odcinka, przechadzając się po pomieszczeniach, szybko jasnym się stało, że koncentrujemy uwagę na salonie!

W salonie czas zatrzymał się w 80% na lach 60-tych. Babcia wiedziała co zbierać… całe kolekcje Ćmielowa i innej kultowej ceramiki, której pozazdrościłoby jej wielu moich kolegów i koleżanek po fachu. Można by rzec, idealny skansen PRLu… ale wnuczka żyje teraz, a nie pół wieku temu! Żywi sentyment, do klimatu lat dzieciństwa, ale z samą stylistyką totalnego oldschool’a nie specjalnie się utożsamia. Chce nowego, patrzy w przyszłość, nie zamierza się rozczulać. Przez szacunek do kilku niewątpliwych perełek, nawet nie zasugerowałem, co zamierzałem zostawić. Pożegnałem czule Karolinę zapraszając ją za 48 godzin i zawołem chłopaków, by oczyścili pokój z przeszłości… oczywiście po niezwykle skrupulatnej selekcji! 🙂

W programie jednym z klasyków jest już moje stwierdzenie, że budowniczowie powojennej Warszawy w poczuciu misji budowania jak najwięcej i jak najszybciej, musieli kierować się pewnymi „uproszczonymi” standardami, jednym z najbadziej bolesnych z perspektywy teraźniejszości jest: jedno gniazdko na jeden pokój! Za każdym razem pierwsze co muszę ustalić z ekipą remontową, to ilość i rozmieszczenie dodatkowych gniazdek, tu nie było inaczej. Zdraliśmy stare tapety, wygładziliśmy ściany i co… i pobiegłem po nową tapetę!

Piszę do Was z Mediolanu, w zeszłym roku wróciłem stąd z głową pełną „dżungli”, w sensie stylistycznym. Wielkie liście wyłaniające się z ciemności chodziły za mną przez kolejny rok. Szukałem dla nich przestrzeni, w której będą naturalnym otoczeniem dla niezwykłej, dzikiej istoty… Taką istotą okazała się właśnie Karolina, nieokiełznana, dzika dusza, roztańczona i pędząca gdzieś przed siebie… Nie miałem wątpliwości, że to ten czas, to miejsce, w którym klimat dżungli jest jak najbardziej uzasadniony. Królowa naszej programowej koordynacji, Pani Monika, błyskawicznie znalazła miejsce – Print-Ink, w którym od ręki wydrukowali nam zaprojektowaną, ekologiczną tapetę.

Jest tapeta, jest dobrze. Czas na pozostałe ściany. Wyciągnąłem z motywu roślinnego dwa odcienie mięty. Połączyły nam one kuchnię z salonem, w którym przewiduję okazjonalne spożywanie posiłków w trybie tet-a-tet. Ciemniejszy odcień trafił do wnęki, dzięki temu będziemy mieć podprogowe poczucie głębi mimo raptem 60 cm. uskokowi. Jaśniejszy powędrował na resztę ścian. Bohaterka dała mi do zrozumienia, że meblościanka, która była głównym gabarytem tego wnętrza nie jest nam potrzebna, gdyż salon nie potrzebuje funkcji przechowywania. Nie potrzebna okazała się również lodówka! Brawo my… Na tej ścianie właśnie pojawiła się tapeta, na którą obowiązkowo wrócić musiały dwa obrazy nomadów, z dominującą rolą magicznej różowawej poświaty Sahary o zachodzie słońca… uwielbiam… To dla mnie synonim pokolenia Y, czyli nomadów XXI wieku.

Coraz częściej dostaję zapytania od różnych mniejszych lub większych rzemieślników, wytwórców i producentów, czy byłbym zainteresowany wykorzystaniem ich produktów w naszym programie. Takie też zapytanie dostałem w dzień rozpoczęcia zdjęć do tego odcinka, od enigmatycznej marki Joe Hanna Casey. Odpisaliśmy, że właśnie ropoczęliśmy odcinek, w którym idealnie wpisałyby się w naszą przestrzeń odnawiane przez nich fotele. I co?! I momentalna reakcja! „Jakie i w jakich kolorach?”, podrzuciliśmy temat i po 30 godzinach przyjechały do nas dwa niezwykłe fotele w historycznym kształcie, z nową tapicerką idealnie dopasowaną do naszej kolorystyki! Absolutny szacun… :*

Całości dopełniliśmy stonowaną sofą w kolorze szarym, którą dla nadania dynamiki aranżacji ustawiłem po skosie, tworząc tym samym miejsce na wycięty specjalnie pod tę przestrzeń, niewielki przyścienny stolik, z dwoma krzesłami fornirowanymi dębem nawiązującym do podłogi. Po drugiej stronie pojawiła się instalacja okołotelewizyjna ciemno-szarych boksów z grubego eko-kartonu, dzięki której udało nam się zgubić nieprzystającą do niczego, czarną bryłę telewizora. Obok stanęła upatrzona już na samym początku witrynka, której sklejkowy, zwichrowany top należało koniecznie wymienić. Zrobiłem to bez większych sentymentów, wstawiając wyciętą przez chłopaków nową sklejkę pomalowaną na turkus, w którym jak w tafli wody odbijał się powieszony nad meblem w czarnej ramce kwiat z turkusowo-miętową poświatą. W ciemniejszy róg trafiła natomiast czarna etażerka ze szklanymi półeczkami, na lekkiej, stalowej konstrukcji. Z dwiema roślinami o dużych wyrazistych liściach idealnie nawiązywały do  prostopadłej ściany z tapetą. Brakowało mi jedynie delikatnego światła, które podkreśliłoby lekkość formy…

Już na samym wejściu kątem oka wyłapałem, na parapecie balkonu, zdyscyplinowany oddział równo ustawionych  pustych butelek po bliżej nieokreślonym napoju (raczej niealkoholowym), w liczbie sztuk pięćdziesiąt. Cała ta kompozycja trafiła do mnie niezwykle atrakcyjną i właściwą temu mieszkaniu, miętową poświatą. Zacząłem intensywnie wizualizować sobie opcje wykorzystania ich w salonie i mimochodem stały się one punktem wyjścia do dominującej w salonie kolorystyki. Pani Monika, głos rozsądku naszego zespołu, delikatnie odwodziła mnie od nich, abyśmy przypadkiem nie przestrzelili czasowo. Jednak profilaktycznie poprosiłem chłopaków, by wywiercili 48 malusich dziureczek w trzech rzędach nad planowaną etażerką… 🙂 Kiedy Pani Monika kończyła wieszać podbijające całość turkusowo-bordowo-różowe zasłony, a ja próbowałem zagospodarować światłem wkręcone już 48 haczyków, dostrzegłem, że operator wraz z koordynatorem planu, coś gmerają przy flaszkach… Okazało się, że właśnie kończą prototyp „ucha butelkowego”… Chwała im! Szybko zorganizowaliśmy linię produkcyjną i w pół godziny 48 butelek promieniało światłem nad etażerką! W temacie światła pojawiły się jeszcze: prosty lecz ciekawy żyrandol oraz lampa stojąca dwufunkcyjna. Dywan i okrągłe lustro z pojemnikami, w których zagościła kolekcja okularów słonecznych bohaterki, kilka wyłowionych z kartonów gadżetów  i wołamy Karolinę!

Ciekaw byłem okrutnie reakcji bohaterki, bo to szczera, spontaniczna istota i owszem, poleciała plejada przekleństw… tak bowiem Karolina zwykła wyrażać uznanie… Po niej do pokoju weszli jej przyjaciele i posypały się podobne bluzgi, taki obyczaj w ich grupie, szanuję to.
Prawdę mówiąc zastanawiałem się, czy dobrze interpretuję tę reakcję, rozumiecie, człowiek czyta o kimś w zgłoszeniu, później widzi go i rozmawia gdy już kamery rozpraszają obraz jego własnych priorytetów, a po wyjściu bohaterki trzeba zebrać to wszystko w sensowną całość i zlepić własną kreacją. Ryzyko jest duże, ale niezbędne, bo jak mówi tekst utworu w kultowym „Vabank”, „…kto nie naraża nigdy się na szwank, ten głównej stawki nie wygrywa”…

Do następnego!

Tom

Ważne: Strona wykorzystuje pliki cookies. W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej szczegółów w naszej "Polityce prywatności".